Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto spalą? Kto?
— Podpalają step, czy to dzieci kirgizów, czy to kto inny. W tym roku dwa pożary były. Trzeba było ściągać wszystkich z roboty i ratować siano. Dyżurujemy po nocach. Zorganizowaliśmy uzbrojoną konną ochronę, ale czy to upilnujesz się, — wielkie przestrzenie.
— Macie tu poprostu jakieś pampasy. Są basmacze?
— W zeszłym roku byli. Wyrżnęli kilku techników. W tym roku nie słychać. Ludność ich nie popiera. Widzą, że prace posunęły się naprzód — woda wkrótce będzie. Sami są zainteresowani. Pomagali tłumić pożar i w patrolach biorą udział. Wogóle, jest entuzjazm.
— Pan partyjny?
— Nie. Na zeszłej robocie w Dalwerzinstroju zgłaszałem deklarację do partji. Poparła społeczność robotnicza. Sprawa doszła do Taszkientu i tam ugrzęzła. Półtora roku przeszło — ani słuchu, ani duchu. Może odrzucili.
— Jeżeli nawet odrzucili, tak czy tak powinni zawiadomić. Wkrótce będę za interesami w Taszkiencie, — bezwarunkowo się dowiem.
— Będę bardzo zobowiązany.
— Znaczy się, nie jest u pana tak źle?
— Z nami jakoś tam będzie. Tylko że musimy mieć dwa ekskawatory. Mówią, że z przystani idzie kilka ekskawatorów na gąsienicach, — może tak i nam się dostanie ze dwie sztuki?
— Ekskawatory nieprędko przyjdą. Te, któ-