Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

manych traktorów, rzuconych na drogę, jak zdechłe zwierzęta. Wokoło wznosiła się pustynia, porośnięta rzadką roślinnością.
Ocknął się Morozow z rozgniewanych swych myśli, kiedy samochód najechał w pełnym pędzie znienacka na nieoczekiwane miasteczko, złożone z kilku baraków i białych domków z werandami. Miasteczko zasadzone było drzewkami. Wyglądało to na miraż. Morozow polecił zatrzymać auto, zeszedł i dotknął się liści przydrożnego drzewka. Liście były prawdziwe. Była to maleńka topola, zasadzona najwcześniej w zeszłym roku; o tem świadczyła nieśmiała jej zieleń.
Nie był to miraż. Było to miasteczko drugiego odcinka budowy. Morozow oglądał je po raz pierwszy. Z przystani jechał nocą i nie widział nic, oprócz drogi.
Polecił szoferowi jechać środkiem miasteczka i zobaczył oparkaniony prostokąt, — niewątpliwie przyszły park. Pośrodku prostokąta wznosiła się otwarta secena z kurtyną. Morozow zatrzymał auto i rozkazał zawezwać naczelnika odcinka.
Przyszedł niewysoki mężczyzna w białej czapce, w asyście psa.
— Pan będzie towarzysz Rumin?
— Ja.
— Moje nazwisko Morozow. Niech pan mi powie, jakim to cudem zasadziliście tu drzewa i one się przyjęły? Skąd wzięliście wodę?
— A tu o siedem kilometrów przechodzi niewielki aryk, rozgałęzienie dawnego miejscowego sy-