Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ ÓSMY.

Clarke stał na pagórku kotliny i przeglądał wczorajszy wykaz, gdy zobaczył podnoszących się ku niemu Kirsza i Morozowa.
— No, jak tam u pana? — przemówił po angielsku Kirsz. — Ruszamy potroszeczku?
— Bardzo wolniutko. Trzeba było wstrzymać rycie kanału i postawić tu dwa ekskawatory zamiast dźwigów. Drugiego wyjścia nie było. Ot, żeby postawić tu najzwyklejszy konwejer na dwa tylko piętra, cała kotlina byłaby wyprzątnięta w ciągu kilku dni.
— Niema rady! Zażądaliśmy z Moskwy kilkuset metrów taśmy, ale to towar deficytowy i wątpliwe, abyśmy mogli na nią liczyć. Może postawić windę szybową z koszem ekskawatora? Zwolniłoby to, przynajmniej, jeden Bewsirius?
— Niema belek. Dowiadywałem się już. Nie można dostać.
— Tak... Cóż robić, nie było czasu na przeprowadzenie robót przygotowawczych, jednocześnie budować i szykować — to ciężka praca.