Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego nie trzeba mnie uczyć, — obraziła się Połozowa.
Odpowiedź nie doszła uszu Komarenki. Stał w drzwiach i krzyczał:
— Towarzyszu Gałkin, hej, towarzyszu Gałkin!
Wszedł barczysty mężczyzna, o nogach w kształcie elipsy, czyto z konnej jazdy czyto z angielskiej choroby.
— Wystaraj mi się o Hassana. Powiedz mu, żeby mi najpóźniej za godzinę dostarczył tu dwie falangi. Tylko migiem. Zrozumiano? Możesz wziąć mego konia. Wszystkiego dobrego!
— Dobrze!
— Hassan, to taki arganin, — wyjaśnił Połozowej Komarenko. Nie boi się ukąszenia skorpiona a i węże rękami bierze. Imunizowany.
— I pan myśli, że on?...
— Ależ nie, co pani!
— Nie, nie... Chcę powiedzieć, że zna zapewne w okolicy wszystkich specjalistów w tej dziedzinie. Jasne wszak, że normalny człowiek nie będzie falangi chwytać gołemi rękoma i kłaść je do pudełka.
— To już proszę nam zostawić. Sami coś wiemy.
Zostawszy sam, zamknął pełnomocnik obydwa pudełka do szuflady i wrócił na werandę.
— Zagramy, Troszkin, partyjkę? Co? Dawno cię nie ogrywałem.
— Troszkin-zastępca, przyjaciel. Razem chodzili i na basmaczów i na dziki. Troszkin wie: jeśli przy takim upale pełnomocnik chce grać w ping-pong, to