Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swego czasu pana, — i jak obecnie, przy pana pomocy, chcą mnie zgnieść.
— Pan, zdaje się, chce apelować do mej „kastowej solidarności“, jeśli się tak można wyrazić? To atawizm. Nie mam żadnego takiego uczucia dla pana i nie mogę mieć. Jeżeli może być mowa o jakiemkolwiek uczuciu, to raczej o uczuciu litości...
— I dlatego chce pan wszystko uczynić, aby mnie wpakować do więzienia?
— Źle mnie pan zrozumiał. Nie chodzi o to ludzkie uczucie, które zniewala sędziego miękkiego serca łagodniej wyrokować lub, w danym wypadku, któreby mnie skłoniło stanąć w pana obronie, — o tem nie może być nawet mowy. Żal mi pana dlatego, że widzę, jaką długą jeszcze drogę ma pan przed sobą do zupełnego wyzdrowienia. Rozumiem: to, co z panem teraz zrobią i co jedynie tylko może go doprowadzić do zdrowia, przyjmie pan jako czyjąś zemstę.
— Pan, zdaje się, ma zamiar rekomendować mi więzienie, jako najlepsze z sanatorjum?
— Przeraża pana słowo, które wywołuje w nim assocjację obrazów, nieznanych przy naszym ustroju. Więzienie w dawnem, nie naszem pojęciu, to hańba, nie dająca się nigdy zmyć lub zmywająca się tylko pieniędzmi, to utrata posady i niemożliwości otrzymania nowej, to życie poza obrębem społeczeństwa. Więzienie u nas nie jest związane ani z tem, ani z drugiem, ani z trzeciem. Niech pan zmieni nazwę, zamieni słowo więzienie słowem izolator, i obrazy, które go przerażają, znikną.