Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiadomo z czego, z korka. Korek sam po wodzie pływa i na dno nie idzie.
— Skądżeż tyle korków wziąć?
— Wielka mi rzecz? W twoich piwnicach królewskich, — powiada mu pochlebca, — miljon butelek wina stoi. Urządź, miłościwy panie, na cześć indyjskiego króla ucztę. Wino wypijesz, a mnie się korki zostaną. I tobie przyjemnie i mnie wygodnie.
Spodobała się królowi ta myśl.
— Ty, — powiada, — masz głowę na karku, skąd tam chłop do ciebie! Nigdybym na ten pomysł nie wpadł.
Urządził król ucztę, jakiej świat nie widział. Sam pije i innych częstuje, tylko korki trzaskają. A pochlebca chodzi, korki zbiera, szydłem dziurawi, na sznurek nawleka. Do rana zmajstrował most z jednej strony na drugą, kołki ponabijał na obu brzegach, sznurki do kołków przymocował, – trzyma się.
Król z orszakiem całą noc się trudził, do rana się upili — ani nogą, ani ręką nie poruszyć.
Jedzie z drugiej strony król indyjski. Ciężka pod nim karoca, z kutego złota, w czterdzieści koni zaprzeżona, i orszak, konie i ludzie w żelaznych pancerzach. Jak wjechali na most z takim bagażem, most odrazu pod wodę, tak ich odrazu i zmyło. A ciężcy byli — odrazu na dno poszli.
Spostrzegła to straż, przylatuje do króla, za ręce za nogi trzęsie. Obudził się król, oczy przeciera. Powiadają do niego: król indyjski razem z mostem utonął.