Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rowych brygad. Jeżeli komsomolcy nie pójdą na czele zawodów, to grosza warta będzie cała robota.
— Dobra jest.
— Hafur! — zawrócił go ode drzwi Synicyn. — Zobaczysz Galcewa, to go tu zawołaj. Jeżeli biuro budowlane będzie tak pracować, jak do tej pory, to trzeba ich będzie wypędzić do ciężkiej cholery.
— Podług mnie, to już dawno.
— No, no, dawaj mi go tu.
Weszło trzech nowych do pokoju.
— No, więc nie dasz? — podniosła się Synicyna.
— Co? A, co do klubu? Absolutnie nie mogę. Poczekaj wolnego dnia.
— Znowu stara piosenka! Nie dasz, nie trzeba... Długo będziesz dziś zajęty?
— Tak, do jakiejś drugiej. Posiedzenie...
— No, to dowidzenia.
Poprawiła chustkę i poszła ku wyjściu.
Znalazłszy się na ulicy, postąpiła kilka kroków i zatrzymała się.
Z sąsiedniego domku dochodziły żałosne dźwięki gitary. Synicyna obejrzała się wokół siebie: uliczka była pusta. Zakręciła za róg i wszedłszy w sień, pchnęła drzwi.
Dźwięki gitary urwały się.
Na otomanie siedział półnagi mężczyzna, o czarnych, nader starannie podstrzyżonych wąsikach i kruczych włosach, pieczołowicie przyczesanych. Na stole stały przed mężczyzną butelka piwa i kufel.
— To ty? — zdziwił się mężczyzna, odkładając gitarę. — Nie obawiasz się, że cię zobaczą?