Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już czas. Chce pan, niech pan przyjdzie dzisiaj do Krygiera, zbiorą się chłopaki, odprowadzi mnie pan potem do domu.
— Nie, nie mogę, mam dzisiaj wieczorem posiedzenie. I nie znoszę tego Krygiera. Co pani ma z nim wspólnego?
— Interesujący bardzo człowiek. Nie może pan — nie trzeba. Jeśli będę jutro w humorze, przyjdę do pana słuchać wiersze perskie, tylko jeśli będą ładne. Niekoniecznie Saadi’ego i niekoniecznie o miłości.

Na podwórzu stołowni personelu technicznego ustawione były rzędem dwa długie stoły na kozłach. Przy stołach siedziało ze dwudziestu mężczyzn z purpurowemi piersiami, wyglądającemi zza otwartych rubaszek. W powietrzu dzwoniły komary, witając zbliżanie się wieczoru.
Podniósł się wysoki mężczyzna o długiej szyji, podobny do zdziwionego ptaka.
— To główny inżynier, towarzysz Czetwiertiakow, — wyjaśniła Połozowa.
— Towarzysze, gdy powstał pomysł naszej budowy, sprowadzony do Tadżykistanu, celem konsultacji wybitny inżynier amerykański Horton, zapoznawszy się z warunkami lokalnemi, orzekł, że ukończyć budowę w tak krótkim terminie jest niemożliwem. Oświadczył wtedy ironicznie, że nie będzie miał słuszności w jednym wypadku, — jeżeli nasza miejscowa ręczna praca okaże się bardziej produktywną od maszynowej. Znamy, towarzysze, nie je-