Strona:Bronisław Rejchman - Wycieczka do Morskiego Oka przez przełęcz Mięguszowiecką.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cznéj jednak dozie dobréj woli, spostrzegłem, że jest on przy brzegach zielonawy.
Stamtąd, znowu idąc po stoczonych z boków gór kamieniach, dość spadzistą drogę tworzących, doszliśmy wkrótce do śniegu; w wielu bowiem miejscach w Tatrach, ocienionych, lub na północ albo téż północ-wschód zwróconych, śniég utrzymuje się przez całe lato. Płat na który wstąpiliśmy nie był śniegiem zlodowaciałym, tak jak się to zwykle w Tatrach zdarza, lecz nieco na powierzchni stopniałym, ustępował więc cokolwiek pod naciskiem stóp.
Szliśmy jedną nogą po kamieniach, a drugą po śliskim śniegu, niechcąc na téj niepewnéj podstawie obu nóg opiérać. Niezadługo jednak musieliśmy się na to zdecydować. Stawialiśmy więc stopy w ślady, wyciśnięte przez osoby idące przed nami.
Nietyle mi dokuczała pochyłość tego płatu oraz jego śliśkość, ile wilgotność. Buty moje zaczęły przepuszczać wodę.
— Czemużeś pan nie kazał łojem butów wysmarować, zapytał p. Ludwik. Poznałem w téj chwili o ile wyższą była prosta świéca łojowa nad stearynową i żałowałem szczerze a mocno, żem się przed wycieczką nie przyznał profesorowi do braku łojówki.
Po półgodzinném co najmniéj chodzeniu po spadzistym śniegu zwróciliśmy się na prawo i znowu na głazy weszliśmy. Droga była dla mnie przyjemniejszą, bo suchszą, ale coraz stawała się trudniejszą. Przybyliśmy wreszcie do występu skały, gdzie już rąk użyć trzeba było. Wdzieraliśmy się po nim dość długo, po największéj części na czworakach, gdyż skała była tak gładką, że trudno było nieraz znaléść punkt oparcia dla stóp. Wreszcie skończyła się lita skała i weszliśmy na głazy ruchome.
— Trzymać się w ścisłym szeregu, zakomenderował profesor.
— Oto tu jest owo miejsce, zawołał pan Ludwik, gdzie w przeszłym roku skała się zwaliła.
— Ach, mój Luciu, odezwał się prof. Chałubiński, z wyrazem przykrości w twarzy, nie wspominaj tego okropnego wypadku, bo mi staje przed oczyma chwila, w któréj kilku z nas uważałem za straconych!
Odezwanie się to nieustraszonego turysty zrobiło sensacyą w moim umyśle.
— Panowie, dodał doktór, w ścisłym szeregu, noga za nogą ostrożnie!
Starałem się wszystkie moje zmysły wtłoczyć w nogi. Szedłem więcéj oczyma, niż stopami.
— Ot, z za tego występu.... zaczął pan Ludwik.
— Luciu! późniéj panom opowiész.