dnialiśmy sobie w ten sposób możliwy odwrót, ale cóż, kiedy zimno nie żartuje.
Wyszliśmy na taras, na którym zobaczyliśmy brzeg zupełnie zmarzłego stawu. Tylko przy brzegu trochę odtajało, reszta była pokryta lodem i śniegiem zlodowaciałym[1].
Zatrzymaliśmy się znowu, pomiędzy stawem jak się zdaje od wschodu, a zboczem góry od północo-zachodu.
Staliśmy długo. Niektórzy zaczęli się już na seryo naradzać nad powrotem do Szmeksu. Zmęczenie i kostnienie członków, było dostateczną do tego pobudką.
Ale te narady przerwał jakiś szmer.
— Rój trąbi — rzekł jakiś góral.
Umilkliśmy wszyscy i rzeczywiście odróżniliśmy głos trąbki.
Ale czy to znak przywołujący, czy hasło odwrotu? Chyba pierwsze.
Wdzieramy się na zbocze kamieniste przypruszone śniegiem. Za kwadrans spostrzegliśmy Roja siedzącego na skale. Tak był zmęczony, że nie chciał sobie zadać fatygi zejścia do nas.
— Czy jest droga?
— Jest.
— A którędy?
— Chodźcie, nie pytajcie się, rzekł Roj żałośnie, bom tak zmęczony że gadać nie mogę. I takem głodny...
To mówiąc, wydobył kawał chleba i zaczął go gryść.
Na twarzy jego malowało się śmiertelne utrudzenie. Biedak pędził przez dwie godziny we wszystkich kierunkach i wszędzie natrafiał na zawady nie do przebycia.
Wreszcie przelękniony i znużony potknął się o jakiś płaski kamień. To jego znajomy! P. M. zrzucił go mu na nogę w roku zeszłym. Teraz był on dla niego latarnią morską. Tędy z pewnością droga. Przestrach ustępuje miejsce radości, lecz jednocześnie, gdy obawa o naszą całość minęła, pierzchła ekscytacya, która mu sił dodawała i muskały straciły swą tęgość.
Odpoczął nieco zanimeśmy nadeszli i teraz jest znowu gotów do drogi.
Prowadził nas stromym żlebem (rozpadliną) po usuwających się pod nogami kamieniach. Musieliśmy użyć wszelkiéj ostrożności, aby na niżéj idących głazu nie strącić. Obok rozpadliny był wał
- ↑ Zdaje mi się, że stawu tego nie ma na mapie sztabu generalnego. A może téż to jest ostatni z pięciu stawów?