Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiększyło się i Roj wsunął się pomiędzy dwa jego promienie.
Ponieważ wiatr na chwilę ustał, więc sądził że ognisko samo przygaśnie. Tymczasem stało się inaczéj. W nocy wiatr jeszcze bardziéj się rozszalał, rozdmuchał ognisko do niebywałych rozmiarów, zapalił kosówkę przygotowaną do dokładania, wydłużył ogień w ogromny język, który piękącém swém liznięciem postawił na nogi wszystkich górali, a następnie zwrócił się ku namiotowi, grożąc mu pożogą. Wtedy właśnie śniła mi się łuna. Wojtek, dla uchronienia namiotu, stanął przed nim i rozciągnąwszy ramiona zasłonił go sobą i czuchą. Drugi przewodnik zmniejszył ognisko. Do świtu już pilnujący spać się nie kładli, gdyż ciągle musieli to spinać otwór namiotu, to poprawiać kołki przytwierdzające go do ziemi, aby nas wichr nie poniósł.
Wstaliśmy o wpół do piątéj. Spojrzałem na dolinę, któréj najwyższe piętro zajmowaliśmy. Główném jéj tłem żałobna zieleń kosodrzewiny, rozciągająca się po całém dnie i dosięgająca połowy stoków. Smutno, jednostajnie. Świetnego obrazu ziemi zamieszkanéj przez człowieka już widać nie było, gdyż tonęła we mgle porannéj.
Wiatr zupełnie ustał, niebo było pochmurne. Rozpoczęła się narada którędy przebyć drugą odnogę góry Kezmarskiéj, którąśmy mieli po prawéj ręce, aby się dostać do doliny pod Łomnicą. Zdawało się, że najlepiéjby było iść wprost od nas, po