Strona:Bronisław Komorowski - Po śmierci.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niech sobie kokietują z muzą ludzie czuli,
Głupcy niech poprzestaną na swoim Parnasie:
Dla mnie to nie wystarcza.

PIOTR.

Lub raczej, w nawiasie
Powiedziawszy, gwałtowne dają się czuć braki
Pewnej połowy ludzkiej —

WALERY (westchnął.)

O losie w zygzaki
Wysnuty — losie głupi — losie czczy i mglisty
I grzęzki — losie... słowem, o losie artysty!
Niech cię... ha! nie dokończę tej prześlicznej ody...
Patrzcie ludzie! ot, przeciem taki zdrów i młody
Jak na świecie miliony innych — nawet może
Od innych ja czujący bardziej życie boże —
Ja — przecie ani gołąb’, ani też wymoczek:
Ja, z góry zrzec się muszę wszelkich ładnych oczek,
Aktor bowiem, mam muzę i bobkowe liście!
Ha, ha! do nóżek ścielę się panu artyście!
Dziękuję! bardzo pięknie dziękuję! upadam!...
Protoplastą artysty nie jest więc ten Adam,
Któremu na sam tęskno było nad Gangesem,
A Bóg się ulitował i złączył go...

PIOTR (wpada mu.)

Z biesem...

WALERY (bardziej przed siebie.)

Nie wspomnę już o bardziej specjalnym przesądzie.
Ku aktorom!

PIOTR.

Pan aktor jeździ na wielbłądzie
W oczach świata — strasznemi saharskiemi pustki:
Saharą artystyczna kieszeń, gdzie prócz chustki
Do nosa nic nie znaleźć...

WALERY (mimowolnie maca się po kieszeniach, i wydobywa chustkę i parę rękawiczek — kiwa głową boleśnie.)

Stare rękawiczki...

PIOTR (z ukłonem.)

A! pardon!... Zaś wielbłądem, są owe pożyczki
Izraelskie...

WALERY (dobywa notatki pugilaresowe i przegląda.)

Niestety! śliczne mi obrazy!
Mój dług!... (skłania głowę na piersi.)