Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dał resztę żywności zgłodniałej drużynie i zasiadł przy płonącym stosie.
Zwierzęta ułożyły się dokoła niego i bohater czuł się bezpiecznym.
Po niejakim czasie jednakże wydało mu się, że słyszy głos ludzki. Obejrzał się dokoła, ale nikogo nie było. Wtem na drzewie dało się słyszeć wyraźne westchnienie. Spojrzał w górę i spostrzegł przytuloną do gałęzi staruszkę, drżącą z zimna.
— A co to wam, matko? — spytał łagodnie. — Zejdźcie tu do mnie, do ognia, rozgrzejecie się i posilicie.
— Jakże chcesz, żebym zeszła, kiedy srogie zwierzęta leżą w koło ciebie.
— Nie lękajcie się, matko, to moja drużyna, nic wam nie zrobi złego, zejdźcie tylko śmiało.
— Nie mogę się odważyć — mruknęła znowu staruszka. — Ot, wiesz co? Rzucę ci różdżkę na ziemię, a ty uderz nią zwierzęta, wtedy się przekonam, czy są łagodne i uległe.
Zaśmiał się Radosny z tej próby, a gdy różdżka spadła na ziemię, uderzył nią lekko wiernych swoich przyjaciół i nie zwrócił