Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaśmiały się szkielety i porwawszy za ręce królewicza rozpoczęły z nim taniec dokoła pokoju.
Silny był Orlik, ale jego siła nic tu podołać nie mogła w tym szalonym wirze. Pomimo ciężkich kajdan, szkielety ściskając go kościstymi palcami pędziły jak wicher, uderzały go głową o mury, o sprzęty i z krzykiem, zgrzytem, śmiechem kręciły wciąż w kółko, tłocząc się jedne na drugie, popychając, uderzając... Jeden szarpnął go mocniej i wyrwana ręka padła na ziemię, więc schwycił za nogę i wlókł go dalej; inny w tym szalonym pędzie zaczął mu kręcić głowę w drugą stronę, aż wykręcił ją z ciała niby śrubkę z drzewa; pomimo to jednak głowa czuła wszystko i ciało czuło także, szarpane i darte przez okrutnych dręczycieli.
— Skiń na mnie, a odpoczniesz! — rozległ się pisk śmierci, która spokojnie stała w progu ze swą kosą.
Ale królewicz Orlik, chociaż nie wątpił wcale, że uderzyła jego ostatnia godzina, spojrzał tylko z oburzeniem na kościstą kusicielkę, która razem z życiem chciała po-