Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem. W tym wypadku chodziło mi bardziej o trafne odnalezienie prawdy niż w tysiącu innych. Zależało mi na tem, a omyliłem się kompromitująco.
— Aż kompromitująco?
— Tak. Ty dobrze znasz ten wypadek.
— Ja? — zdziwiła się.
— Właśnie. Omyliłem się co do ciebie fatalnie.
Wybuchnęła śmiechem:
— Ach, że nie poznałeś we mnie przebranej kobiety?
— O nie, — zaprzeczył — to byłby drobiazg, wynikający z optycznego nawyku. Pomyliłem się stokroć gorzej, wręcz niewybaczalnie! I gdyby nie ten nieszczęśliwy wypadek, zapewne do dziś dnia nie wiedziałbym, że to, co brałem za zawziętą nienawiść do mnie, było... czemś wręcz odwrotnem.
Przytuliła się doń i chwilę siedzieli w milczeniu.
— Widzisz — zaczęła — ja wówczas robiłam wszystko by cię znienawidzieć... Prędko, bardzo prędko przekonałam się, że to niepodobieństwo. Wtedy starałam się chociaż uniemożliwić sobie jakiekolwiek zbliżenie się do ciebie... O, Pawle, nigdy nie oceniasz ile mnie to kosztowało!... Każde zimne słowo, każde obojętne spojrzenie przypłacałam bólem tak wielkim... Tylko nie zrozum mnie źle! Ja bynajmniej nie chcę przez to powiedzieć, że żądam od ciebie wynagrodzenia!
— Mogę cię wynagrodzić tylko tem, co i mnie za ówczesne straty daje rekompensatę — powiedział i pocałował ją w usta.
— Och, Pawle, — mówiła, obejmując go za szyję — musi być jednak jakieś wielkie dobro tu na świecie, lub gdzieś nad nami!... Tak marzyłam o takiej chwili i tak wydawała mi się wówczas nieosiągalna...
— Masz rację — potwierdził z powagą — dobro takie napewno istnieje. Czułem jego bezpośrednie działanie na własnej czaszce. Działało wprawdzie przy