Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu za powinszowania i życzenia pomyślnego rozwoju wielkiego przedsięwzięcia.
Niemało trudu kosztowało Pawła ściągnięcie tych wszystkich oficjalnych osób, których obecność była konieczna ze względu na potrzebę wywarcia na gościach zagranicznych odpowiedniego wrażenia. Pod tym względem rzecz była przygotowana bez zarzutu. Każdy z nich już po kilku godzinach pobytu w Polsce mógł zorjentować się, jak poważną tu pozycję ma Paweł Dalcz i jaką wagę każde jego słowo. Tembardziej podważenie tego zaufania przez niezjawienie się samego wynalazcy było czemś, czego za wszelką cenę należało uniknąć. Paweł chciał właśnie udać się na poszukiwania Ottmana, gdy powiedziano mu, że chemik już dawno pojechał do domu. To było całkiem niespodziewane. Pomimo to Paweł postanowił nie dać za wygraną. Przez chwilę namyślał się, czy nie prosić Krzysztofa o sprowadzenie tego bałwana, gdy wpadł na inny pomysł. Ponieważ musiał jechać teraz wraz z Willisem, z którym należało omówić niektóre sprawy jeszcze przed bankietem, zapytał go, czy zgodzi się na małą chwilę zwłoki. Poszedł do kantoru i zatelefonował do Marychny. Na szczęście była w domu.
— Słuchaj, Marychno, — mówił prędko — nie pytaj o nic, później ci wytłumaczę i podziękuję. Nie masz ani jednej minuty do stracenia. Jedź natychmiast do inżyniera Ottmana i zmuś go, by zaraz przyjechał na bankiet. Wiem, że się w tobie podkochuje. Jeżeli potrafisz go sprowadzić, nigdy tego nie pożałujesz.
Marychna była przerażona i zaniepokojona. Niespodziewany telefon Pawła i jeszcze mniej spodziewane żądanie do reszty ją speszyły:
— Ależ dobrze, ja owszem, lecz co będzie jeżeli on nie zechce? — pytała niepewnym głosem.
— Jeżeli nie zechce — ponurym głosem odpowie-