Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzę, że tamten drugi umie tak samo prowadzić samochód, jak i ja, a on wierzy, że ja też umiem. Gdyby człowiek do człowieka nie miał zaufania, trzeba byłoby jeździć z szybkością dyliżansu, a i wogóle nie możnaby żyć. Kto mi zaręczy, że zwrotniczy dobrze nastawi zwrotnicę, że sternik nie wpakuje okrętu na mieliznę, że architekt mocno zbudował dom?
Paweł zamyślił się.
Któż lepiej i gruntowniej niż on sam poznał wartość zaufania, potężego elementu psychiki ludzkiej, na którym opierał całą swoją życiową filozofję, całą swoją karjerę. Świat chce wierzyć za wszelką cenę, chce być bodaj oszukiwany, lecz wierzyć musi...
„Corona“ gotowała się do odjazdu. Z jej kominów szły w górę ciężkie kłęby czarnego dymu. Na pokładzie tłoczyli się pasażerowie. Był to nieduży okręt towarowo-pasażerski około ośmiu tysięcy ton, utrzymany jednak niezwykle czysto i o dość wygodnych kabinach. Od stewarda dowiedział się Paweł, że mister Willis już jest na pokładzie. Właśnie w swojej kabinie dyktuje coś sekretarzowi.
Rozległy się trzy ryknięcia syreny okrętowej i statek drgnął. To holownik naciągnął liny. Paweł przeszedł na dziób i oparł się o burtę. Mały, płaski jak kalosz holownik pruł czarną wodę Tamizy, za nim majestatycznie posuwała się „Corona“. Po obu stronach rzeki iskrzyły się tysiącami świateł latarnie składów i warsztatów portowych, stentorowym głosem warczały motory fabryk.
W odległości kilku kroków stała przy burcie jakaś parka i trzymała się za ręce. Po chwili ona wspięła się na palce i pocałowała go w usta. Paweł chrząknął, lecz nie zwrócił na to uwagi. Wzruszył ramionami i poszedł do swojej kabiny. Niewiadomo dlaczego przyszło mu na myśl, że mógłby przed wyjazdem z Warszawy poprosić Krzysztofa o jego fotografję, co oczywiście byłoby bardzo głupie. Od początku świata jakiś on ściska i obmacuje jakąś oną i każdemu się