Przejdź do zawartości

Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cen auta, by konsumcję utrzymać na dotychczasowym poziomie, nie dała pożądanych wyników.
Słowem Paweł zdawał sobie już dokładnie sprawę, że jego zjawienie się na rynku z surowcem czterokrotnie tańszym byłoby bezapelacyjnie ciosem morderczym dla wszystkich kauczukowców. Że i samemu kauczukowi poważnie groziło, nie martwiło to Pawła. Po pierwsze nie zależało mu na nim obecnie, a powtóre cena czterokrotnie niższa otwierała całkiem nowe upusty konsumcji.
W każdym razie ludzie, z którymi miał mieć do czynienia, zarówno prezes Brighton, jak i sam William Willis, nie przedstawiali groźnych bóstw i wszechwładnych panów, lecz raczej wielkie okręty, osiadające na mieliźnie i wołające o ratunek.
To przedewszystkiem należało wziąć pod uwagę.
W grubej księdze adresowej Paweł bez trudu znalazł adresy biur tych agentów handlowych i maklerów giełdowych, którzy pracowali w kauczuku.
W szeregu nazwisk uwagę jego zatrzymało nazwisko Isaaksona, którego biuro mieściło się przy Charing Cross Road. Wynotował je sobie, sprawdził telefonicznie, czy zastanie agenta, i w pół godziny później był już w jego małem i ciemnem biurze na trzeciem piętrze.
O ile lokal biurowy wywierał raczej wrażenie zaniedbania i ubóstwa, o tyle sam Isaakson wyglądał raczej na zażywnego bankiera. W sali, przedzielonej krzywą drewnianą balustradą siedziało przy biurkach i maszynach do pisania pięć czy sześć osób. Róg tejże sali, oddzielony drewnianem przepierzeniem z powybijanemi lagrowemi szybami był siedziskiem samego szefa.
Isaakson, dowiedziawszy się, że jego interesantowi chodzi przedewszystkiem o informacje z rynku kauczukowego, ożywił się natychmiast. Na jego okrągłej twarzy zjawił się uprzejmy uśmiech:
— Pan zdaje się jest obcokrajowcem? — zapytał —