Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tarły w nim poczucie ciągłości, tożsamości swego indywiduum.
Był teraz innym człowiekiem, człowiekiem zarówno dobrze poinformowanym o wszystkiem, co stanowiło treść życia dawnego Pawła Dalcza i zarówno obojętnym temu wszystkiemu.
Wrażenie to uderzało świadomość Pawła już nie po raz pierwszy, lecz nigdy dotąd nie występowało z taką jaskrawością. Przyczyn tego można było doszukiwać się w fakcie, iż znajdował się obecnie nareszcie na pełnych wodach pod szeroko rozwiniętemi żaglami, a może poprostu w tem, że przeszłość stała się obojętna z chwilą, gdy przestała wchodzić w grę.
Zresztą komórki człowieka żyją tylko lat siedem. W ciągu siedmiu lat cały organizm odnawia się w każdym najdrobniejszym szczególe. Któż zaręczy, że nasze poczucie osobowości nie ulatnia się wraz z obumierającemi komórkami i że nie jesteśmy wciąż kimś nowym?...
Paweł zatrzymał się przed jakąś witryną i przyglądał się swemu odbiciu w szybie. Czy jest kimś nowym?... Oczywiście. W tym samym Paryżu, który też jest nowy. Kiedyś stanowił trampolinę, miał być startem, a teraz stanowił jeden z etapów...
Obok niego zatrzymała się jakaś dziewczyna i zapytała go z ironją:
— No i na którą z tych sukienek zdecyduje się pan wreszcie?
Dopiero teraz zauważył, że stoi przed wystawą kobiecych sukien. Dziewczyna była szelmosko swobodna i mówiła wybitnie marsylskim akcentem. Pawłowi zdawało się, że kiedyś ją widział, lub znał inną bardzo do niej podobną.
— Cóż tam dobrego w Marsylji? — zapytał prawie życzliwie.
— Olala — wydęła usta — jaki pan dowcipny. Niby wielka sztuka poznać, że jestem z Marsylji.