Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Umrę bardzo prędko... Czuję już to w sobie... Odchodzę, zostawiając za sobą mój wielki grzech i krzywdę swego dziecka... Pawle, jesteś surowym sędzią, nie wymagam od ciebie wyrozumiałości, ale miej miłosierdzie dla konającego... Zostawiam Terenię i Krzysztofa... Są słabi i samotni... Chcę z ust twoich usłyszeć obietnicę, że nie odmówisz im swojej opieki i pomocy. Nigdy nie byłeś czułostkowy, ale tembardziej wierzę, że żywisz w sobie uczucie wspólnoty rodzinnej... Wszystko, co było grzechem, było moim grzechem. Nie wiń ich za to. Cokolwiekby się stało, cokolwiekby się odkryło, to moja wina i za nią odpowiem przed Bogiem...
Usta chorego pergaminowe i zwiotczałe przestały drgać, dźwięki szeptu zlały się w jeden długi cichy jęk, w którym nie można było rozróżnić sylab. Paweł odezwał się głosem spokojnym i dobitnym:
— Bądź pewien, stryju, że cokolwiekby się stało, nie zostawię twoich bez opieki. Możesz liczyć na mnie. Powiedz mi tylko, czy uregulowałeś sprawy majątkowe?
— Tak. Wszystko, co zostawiam, jest własnością Krzysztofa. On nie skrzywdzi Tereni... I ty ich nie skrzywdzisz... Dziękuję ci. Gdy dowiedziałem się o napadzie, ogarnęło mnie przerażenie. Błagałem Boga o twoje zdrowie, bo ty jeden potrafisz utrzymać losy naszej nieszczęsnej rodziny... Pawle, obiecaj mi jeszcze jedno, obiecaj, że za żadną cenę nie pozwolisz zginąć naszej firmie przez pamięć mego ojca a twego dziada, że nie pozwolisz, by przeszła w obce ręce...
Paweł odwrócił głowę i uśmiechnął się. Oczywiście zapewnił stryja, że spełni jego życzenie i pomyślał jednocześnie, że byłby szaleńcem, gdyby upierał się przy posiadaniu fabryki, gdyby ta zaczęła dawać straty...
W pokoju było duszno i Paweł odetchnął pełną piersią, gdy znalazł się w hallu. Tu czekała pani Te-