Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powody przypuszczać, że ta panna cieszy się twemi specjalnemi względami...
Mówiąc to, patrzyła na Pawła swemi szeroko rozwartemi czarnemi oczyma, w których był wyraz niepokoju, obawy i niemal prośby o zaprzeczenie. Paweł zaśmiał się:
— Zbyt wiele przypisujesz mi, moja droga, powodzenia w rodzinie.
— Nita jest bardzo ładną dziewczyną.
— Owszem. Mówiła mi kiedyś, że nie jestem jej typem, że natomiast podobają się jej tacy smukli, czarni chłopcy, jak ty. Jak widzisz z nas dwojga raczej ja mógłbym mieć jakieś niepokoje.
Sięgnął po jej rękę i ukrył ją w swojej:
— Byłaś bardzo dobra dla mnie. Wiem wszystko. Czasami gadatliwość bywa zaletą. Mówię o pielęgniarce. Opowiedziała mi, jak wiele swego trudu i czasu marnowałaś dla mnie...
— O nie...
— Tak. Nie zaprzeczaj. Wiem dlaczego to robiłaś. I teraz wcale nie żałuję napadu i dziury w głowie. Warto było tę cenę zapłacić za możność przekonania się o tem, że mam na świecie kogoś tak mi bliskiego, jak ty.
Krzysztof zbladł i usta mu drżały, gdy powiedział:
— Nie mów tak Pawle... Nie trzeba tego dotykać słowami. Nie chcę o tem myśleć, pozwól, by ten obłoczek naiwnego złudzenia jak najdłużej zasłaniał przed memi oczyma nieszczęście, które przecie jest mojem przeznaczeniem...
Paweł zmarszczył brwi:
— Dlaczego złudzenia? Dlaczego nieszczęście!
— Och, Pawle, a czemże jest moje życie?... Powiedz, czy był w niem jeden jasny promień, czy było jedno słowo tak bodaj ciepłe, jak te, któremi mi teraz dajesz jałmużnę?... Nie pytaj Pawle. Nie pytaj, bo gdybym powiedział ci, co to jest miłość, taka jak