Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je młodych ludzi stało przy parkanie rozmawiając półgłosem. Zdaleka dolatywał monotonny odgłos miasta, bliżej słychać było pracę maszyn: u „Lilpopa“ czy też u „Gerlacha“ pracowała nocna zmiana. Dźwięk ten splótł się w myśli Pawła nareszcie z czemś pozytywnem: w dyrekcjach tych fabryk panuje chaos. Po kilka miesięcy w roku muszą próżnować, a później płacą za nocną pracę. I u „Dalczów“ kiedyś tak było. Dziś idzie jak zegarek. Wszystko idealnie rozplanowane... W tem zapewne jest też i duża zasługa Krzysztofa...
Nie mógł oderwać od niego myśli. Napróżno usiłował skoncentrować uwagę na jakiejkolwiek kwestji. Zawsze okazywało się, że to wiąże się z tamtem, tamto z owem, a owo już całkiem bezpośrednio dotyczy Krzysztofa, który zachował się dziś tak dziwnie, którego należy bezlitośnie usunąć, unicestwić, lecz którego niepodobna wyrzucić ze swojej świadomości...
Tu zaczynała się ulica Dworska. Właściwie nie była to ulica, lecz nieskończenie długi korytarz między dwoma wysokiemi parkanami ze sczerniałych desek. Na przestrzeni od Skierniewickiej do Bema w parkanach było zaledwie kilka furtek i rzadko otwieranych bram. Z prawej strony mieściły się zakłady Gazowni, z lewej rozciągały się tereny niezabudowane oraz nieczynna od szeregu miesięcy garbarnia. Środkiem szła ziemna niebrukowana jezdnia, miejscami chrzęszcząca żużlem, miejscami lepka od błota, które tu nigdy nie wysychało. I nie dziw. Parkany były tak wysokie, iż tylko w wypadku długotrwałych upałów słońce miało dość czasu, by dno tego korytarza wysuszyć. Wówczas błoto zmieniało się pod kołami ciężarowych aut w miałki, czarny puder. Teraz jednak należało iść uważnie i nieraz lawirować między kałużami, na odcinkach zaś bardziej błotnistych korzystać z rozrzuconych tu i ówdzie kamieni, skacząc z jednego na drugi.
Parkany były jednolite, wyciągnięte w równą li-