Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niu tej dysproporcji między patosem Krzysztofa i zwykłością tej dziewczyny, którą on, Paweł, miał ile razy tego zechciał, miał z racji przelotnego kaprysu, ba, kaprysu wynikającego właśnie z chęci posiadania tej samej kobiety, co Krzysztof.
Chociaż jeden teren prawdziwego zbliżenia — zaśmiał się do siebie i nagle urwał, bo uprzytomnił sobie, że to właśnie pociągało go do Marychny. Jakiś perwersyjny paradoks zmysłów. Był przecie dość obdarzony zdolnością samoanalizy, by przygwoździć tę niedorzeczność, konstatując ją w sobie. Znajdował bezsensowne zadowolenie w świadomości zajmowania miejsca tego patetycznego młokosa w objęciach tej głupiej dziewczyny. W samem wyobrażeniu ich aktu był jakby dreszczyk niesamowitej satysfakcji.
Krzysztof wysmukły i giętki... Jaki wyraz mają wówczas jego oczy?... Usta ma napewno zacięte i staje się blady...
Paweł wstał i ruchem kolana odepchnął fotel z furją:
— Do djabła, mam jakieś homoseksualistyczne zapędy, czy co u licha!
Nie przestraszało go to przypuszczenie, lecz sam fakt odnalezienia w sobie jakiejś komplikacji. Wszystko, czem był, stanowiło nieugiętą prostotę. Nawet pytania nie miały czasu powstać, gdyż na każde z nich w następnym momencie zjawiała się odpowiedź tak konsekwentna i jedynie prawdziwa, jak wszystko, co stanowiło konstrukcję jego mózgu. Zagadnienia psychologiczne, tragedje samopoznania i t. p., jakże tem gardził! Domena mistyków, tatersal dla idjotów i poszukiwaczy piekielnych maszyn w pudełku od zapałek. Harce źrebiąt udających przed sobą chimery.
W jadalni otworzył kredens i nalał sobie duży kieliszek konjaku. Za pierwszym poszedł drugi, trzeci, dziesiąty. Czuł się wytrąconym, a w każdym razie zachwianym w swej idealnej równowadze. Oczywiście, znowu przez tego niemądrego smarkacza, z którym właściwie biorąc, należałoby załatwić się bez pardo-