Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się: mówiłeś kiedyś moim rodzicom, że jestem djabelnie ładna, czy coś w tym guście?
Paweł wzruszył ramionami:
— Możliwe. Nie zamierzam zaprzeczać ci twojej urody.
— Otóż wysłali mnie, bym wypróbowała jej działanie na tobie.
— Na mnie?...
— Tak.
— Kto cię wysłał?
— Oni. Moi czcigodni rodzice.
— Gadasz głupstwa — skrzywił się Paweł.
— Wydaje ci się to niemożliwością?
— Ale w jakim celu?
— Mam wydębić od ciebie jakiś dokumencik, zobowiązanie mego zacnego ojca, czy coś podobnego. Okazałeś się nieczuły na jego prośby, na wzdychanie mamy, więc należy mieć nadzieję, że wzruszy cię moja boska piękność, że złakomisz się na moje uściski, no i że zapłacisz mi tym dokumentem.
Mówiła to zupełnie obojętnym głosem, ale jej oczy wyrażały tak bezbrzeżną pogardę, że ani przez chwilę nie mógł wziąć na serjo tej potwornej oferty.
— Nito — powiedział — jesteś rozumną i porządną dziewczyną.
W jej oczach zakręciły się łzy:
— Ale jeszcze przed chwilą inaczej o mnie myślałeś. Niepodobna, byś widząc mnie tu nie domyślił się, że chodzi o zobowiązanie ojca. No cóż?... Ja wolałam sprawę postawić jasno. Masz opinję człowieka interesów załatwianych od ręki.
— Tak — pokiwał głową Paweł — twego ojca zawsze uważałem za zdolnego nawet do rajfurzenia własnemi dziećmi, ale po Ludwice nie spodziewałem się tego...
— O, bardzo słusznie. Ona nie chciałaby za nic na świecie takiej hańby. Zawsze dbała o moją moralność. Miałam cię tylko oszukać. Rozumiesz wuju?...