Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyrzućcie to ścierwo za drzwi — podniesionym głosem powiedział Paweł.
— Puść mnie — charczał Karliczek — sam wyjdę.
— Poco pan inżynier ma się fatygować — uprzejmie zaśmiał się jeden z robotników — my pana i tak grzecznie wyniesiemy na zbitą mordę.
Próbował znowu bronić się i rozkrwawił sobie nos o podłogę, a następnie rękę o drzwi. Olbrzymiem cielskiem wstrząsało szlochanie, co rozpaczliwym odruchom obrony dodawało pozoru konwulsyj.
— Jeszcze porachujemy się, panie Dalcz, jeszcze porachujemy się — dolatywał jego ochrypły głos z korytarza.
Wkrótce wszystko ucichło. Paweł uśmiechnął się do zemocjonowanych maszynistek i kazał woźnemu przynieść futro.
— Wiosna już w pełni — powiedział, wyglądając za okno — będzie mi za gorąco.
Gróźb Karliczka nie mógł brać na serjo. O tyle znał ludzi, że przyzwyczaił się lekceważyć tych, którzy chwytają się takiej broni, jak próba zastraszenia. Zresztą w danym wypadku w grę mógł wchodzić tylko napad, a tego Paweł się nie bał. Był dość silny i zręczny, by sobie z takim Karliczkiem dać radę, pozatem nie rozstawał się teraz z małym lecz dobrze wypróbowanym rewolwerem. Zapewne zaniechałby i tej ostrożności, gdyby nie list matki. Pisała mu, że nudzi się na wsi i że obawia się o swoje zdrowie. W dopisku była wiadomość o Jachimowskich. Ludwika bawiła na wsi i tam wylewała przed matką skargi na Pawła. Z jej słów matka wywnioskowała, że Jachimowski postanowił mścić się na Pawle i że za wszelką cenę chce odzyskać dokument, który Pawłowi przez nieostrożność wystawił.
Ponieważ należało liczyć się z możliwością, że taki głupiec jak Jachimowski w momencie desperacji chwycić się potrafi najbardziej niedorzecznych środków, że wreszcie służba może go wpuścić pod nieobec-