Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ści: drzwi od drugiego pokoju są otwarte. Wbiegła tam, lecz zanim dopadła drzwi, Krzysztof jej zabiegł drogę... Krzysztof!... Och, jeden moment wystarczył, tu w pełnem świetle lampy, jedno spojrzenie przerażonych oczu, by się przekonać, że się nie omyliła, że on jest kobietą...
— Marychno, Marychno — rozgniewany szept napełniał ją jeszcze większym strachem.
Skoczyła, by uniknąć dotyku wyciągniętych rąk i wówczas to właśnie znalazła się w olbrzymim labiryncie mrocznych korytarzy...
To prawdziwe szczęście, że boso i w koszuli nocnej nie spotkała wówczas nikogo. Musiało upłynąć więcej niż pół godziny zanim ją Krzysztof odnalazł. Otulił ją swoim szlafrokiem i szczękającą zębami odprowadził do łóżka.
Zaziębiła się. W korytarzach było zimno. Do rana nie usnęła, trzęsąc się jak w febrze. Z rana trzeba było wezwać lekarza. Miała trzydzieści dziewięć stopni gorączki i męczący kaszel.
Krzysztof przez osiem dni pielęgnował ją w milczeniu. Nocami w malignie śniły się jej czarne tragiczne oczy, patrzące z bezbrzeżnym smutkiem. Ile razy badał jej puls, dotyk jego ręki napełniał ją wstrętem. Nic nie mówił. Dopiero, gdy gorączka już całkiem spadła, a Marychna czuła się już znacznie lepiej, zaczął opowiadać. Marychna wciskała twarz w poduszkę i płakała. Mój Boże! było to takie smutne, takie straszne.
Z jakichś bardzo ważnych względów rodzinnych, czy majątkowych od małego dziecka wychowywano Krzysztofa, jako chłopca. Zamknięto przed nim prawdziwe życie, nie pozwolono być sobą. Już do śmierci musi udawać mężczyznę i raz na zawsze wyrzec się tego, co jest szczęściem dla każdej kobiety: miłości, prawdziwej miłości. I tłumaczył: czyż Marychna może mu to wziąć za złe, że szuka u niej odrobiny uczuć,