Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bym się też uwolnić, bo w innej komisji stawałem za siebie, a w innej za pana Krzysztofa, nie poznaliby się. Ale pan prezes chciał, żeby koniecznie służyć. Jego pieniądze, jego wola. Odsłużyłem, dokumenty oddałem, w porządku jestem, a co mnie obiecano, z tego nie ustąpię. Mam mieć zarobek do samej śmierci...
Ponieważ Paweł na niego nie patrzył, Feliksiak nabrał pewności siebie i dodał:
— A ja teraz jeszcze i to panu dyrektorowi powiem, że inaczej jak na brygadzistę nie przystanę. Swój honor mam, wszystkie ludzie ze mnie we fabryce się śmieją, że przez takiego łachudrę jak ten majster, niby Pieczątkowski, za bramę mnie wyleli...
Paweł wstał i podszedł do niego:
— Słuchajcie, Feliksiak — powiedział kładąc mu rękę na ramieniu — krzywdy od nas nie doznacie, ale musimy jeszcze pomówić o tej sprawie. Narazie przyjąć was do fabryki nie mogę, ale zrobimy tak: będziecie otrzymywali dotychczasowy swój zarobek co tydzień wprost z kasy. To chyba dla was jeszcze lepsze. Nie będziecie pracowali, a zarabiać będziecie swoją tygodniówkę normalnie.
— Ale i z premją? — nieufnie zapytał Feliksiak.
— Oczywiście. Zaraz wydam zarządzenie i co sobotę będziecie się zgłaszali do kasy. Wzamian żądam tylko jednego: ani pary z gęby. Rozumiecie?...
— Co nie mam rozumieć panie dyrektorze...
— Więc doskonale. Do mnie zgłosicie się za tydzień, a teraz możecie iść.
Feliksiak ukłonił się i wyszedł. Był zupełnie z siebie zadowolony. Z takim człowiekiem, jak dyrektor Paweł Dalcz, to nawet przyjemnie gadać: raz, dwa, trzy i wszystko załatwione. W dodatku nie będzie potrzebował pracować. Rozejrzy się, odpocznie, a może jaką pracę w małym warsztacie pocichu znajdzie. Trzeba być ostrożnym, żeby do fabryki się nie doniosło, ale dużo przecież jest małych warsztatów, gdzie