Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak?... Tak...?
— Tak, mój biedny przyjacielu. Nie chcę kiedykolwiek znaleźć się w położeniu, w jakiem ty się obecnie znajdujesz.
— To jest kłamstwo! — wybuchnął Jachimowski. — Nie graj przede mną komedji, bo jestem za stary wróbel na takie plewy! Rozumiesz?... A czem było objęcie przez ciebie dyrekcji w fabryce, a czem było wyzyskanie tego dla wykupienia udziałów, a kto skręcił udziały Ganta przy pomocy tego łobuza Tolewskiego?!...
— Milczeć! — huknął Paweł.
Jachimowski odskoczył i zasłonił się krzesłem.
— Strach przed więzieniem odebrał ci resztę rozumu! — uderzył Paweł pięścią w stół — dostałeś chyba pomieszania zmysłów! Samiście mnie prosili, bym objął dyrekcję. Wam chodziło o wasze udziały, a mnie o pamięć ojca! Ty idjoto! Czy mam ci w pysk rzucić kwity za zapłacone za ojca dwieście tysięcy dolarów? Ja gram komedję? Do djabła, drogo mnie ta komedja kosztuje. Powiadasz, głupcze, że wykupiłem udziały?... Tak, wykupiłem i co z tego? Wykupiłem za własne pieniądze, czy mam je wam rozdarować, co?... Bałwan! Na te nonsensy wogóle nie powinienem ci odpowiedzieć, ale żebyś się nauczył moresu, ty mi odpowiesz za posądzenie o udziały Ganta, a odpowiesz tak, że będzie ci się długo przypominało. A teraz precz!...
— Pawle!...
— Precz! Za drzwi, złodzieju!
Jachimowski oparł się o ścianę i wyciągnął obronnym ruchem ręce. Zaczął mówić przerywanym głosem, w oczach o czerwonych obwódkach zakręciły się łzy.
Prosił o przebaczenie, tłumaczył się rozpaczą, rozstrojem nerwowym, błagał, zaklinał na wszystkie świętości, przysięgał, że nie wierzy sam w to, co powiedział. Błagał o litość, o wyrozumienie, o ratunek.
Jego wąskiemi piersiami wstrząsało łkanie, a czu-