Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak to uprzejmie ze strony twego stryjecznego brata. Prawda?
Krzysztof poczerwieniał, a w jego oczach zaiskrzyła się złość:
— Nie widzę w tem żadnej uprzejmości. Samochód nie jest jego własnością.
— Ja nic nie powiedziałam — broniła się Marychna.
— Tak, ale gdyby to zrobił inny, nawet nie przyszłoby ci na myśl dopatrywać się w zostawieniu dla mnie samochodu jakiejś specjalnej uprzejmości. Ponieważ jednak zrobił to Paweł...
— Krzychu, naprawdę nie rozumiem...
— Nie przerywaj! Wiem doskonale, że on ci się podoba.
— Wcale nie.
— To niemożliwe. Widziałem nieraz, jak na niego patrzyłaś.
Marychna zrobiła minę udręczonej niewinności i podniosła oczy do sufitu na znak niezasłużonej krzywdy.
— Nic nie odpowiadasz? Nic?
— Mówiłam już tak często...
Krzysztof przeszedł się po gabinecie zdenerwowanym krokiem, zatrzymał się przed nią i wyrzucił z siebie zduszonym głosem:
— A ja ci zabraniam, kategorycznie zabraniam odpowiadać na jego spojrzenia! Rozumiesz mnie? Zabraniam. On się do ciebie zaleca, a ja tego nie zniosę, absolutnie nie zniosę!
— Ależ, Krzychu, ja wcale... ani tem bardziej on...
— Nie życzę sobie! Jeżeli chcesz, bym cię znienawidził, to rób co chcesz, ale o jedno cię proszę: nie zmuszaj mnie, bym na to miał patrzeć!
Marychna początkowo pomyślała, że może do Krzysztofa dotarły jakieś plotki. Jednak z jego zachowania się wynikało, że absolutnie nic nie wiedział o wszystkiem, co między nią a Pawłem zaszło. Tem