Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Telefonowano z domu, panie dyrektorze, że nie przyjdzie, bo czuje się niezdrów.
— Nie wie pani, co mu jest? Może się zaziębił?
— Nie, wiem, panie dyrektorze.
— Proszę, niechże pani siada. Nie widziała go pani od wczoraj?
Jarszówna zarumieniła się:
— Dlaczego pan dyrektor myśli, że mogłam się widzieć. Wczoraj nie miałam żadnej popołudniówki...
— O! To pani tyle pracuje, że miewa czasem i zajęcia wieczorne? — udał zdziwienie.
— Zdarza się, panie dyrektorze.
— Mój kuzyn zamęcza panią. Gdybym nie obawiał się, że jest o panią zazdrosny, powiedziałbym mu, że trzeba nie mieć serca, by zmuszać do tylu godzin pracy tak uroczą istotkę, jak pani.
Dziewczyna zrobiła się purpurowa i spuściła oczy.
Paweł pochylił się nad nią i dodał prawie półgłosem:
— Nie dziwię się Krzysztofowi, że jest zazdrosny. Ile razy tu wchodzę, nie umie ukryć swego niezadowolenia. Czy pani moje odwiedziny też sprawiają przykrość?
— O, pan dyrektor żartuje...
— Nie, nie, proszę odpowiedzieć szczerze! Może mi na tem zależy. No? Sprawiają przykrość?
W milczeniu potrząsnęła głową przecząco.
— Eee, ukrywa pani wzrok — skrzywił się — proszę spojrzeć na mnie. Po oczach pani poznam, czy to prawda.
Podniosła nań roziskrzone bardzo niebieskie oczy.
Pomyślał, że jest ładna i że albo należy do gatunku urodzonych kokietek, albo już tak za bardzo nie kocha się w Krzysztofie. Dla próby dodał:
— A nie powie mu pani, żeśmy sobie gawędzili tu na tematy nie całkiem biurowe?
— Pan Krzysztof nie będzie wcale pytać...
— Gdyby jednak?... On tyle ma z panią wspól-