Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szą w prostocie ducha uważać za specyfik kategorji ludzi wyższych.
W oczekiwaniu na telefon Paweł zrewidował pozostałe papiery ojca. Nie mylił się: znalazł w nich dość wyraźny ślad sprzedaży udziałów. Prowadził on przez jeden z banków warszawskich do kancelarji notarjusza i dalej do jakiegoś Tolewskiego. Ten albo sam był nabywcą, albo pośredniczył tylko w tranzakcji. W każdym razie można będzie go odszukać i dotrzeć do faktycznych nabywców.
W jakim celu — Paweł jeszcze nie zdawał sobie dokładnie sprawy. Właściwie celem było wykupienie udziałów, lecz jedynym majątkiem Pawła, nie licząc kilkunastu złotych, było wspaniałe futro i pierścionek z fałszywym brylantem.
Przyglądał mu się właśnie z uśmiechem, gdy zadzwonił telefon: — Blumkiewicz oznajmił, że pan prezes czeka.
W dziesięć minut później Paweł stanął na progu pokoju stryja. Przypuszczał, że zastanie tu Krzysztofa, pan Karol jednak był sam, gdyż nawet Blumkiewicz wprowadziwszy gościa, natychmiast wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
— Zbliż się — odezwał się chory.
W półmroku jego pergaminowa twarz z zamkniętemi powiekami i z siecią nieruchomych zmarszczek zdawała się martwą.
— Witam stryja — powiedział Paweł spokojnie, stając przy łóżku i nie doczekawszy się odpowiedzi swobodnie zajął fotel.
— Kim jesteś? — zapytał pan Karol po długiem milczeniu.
Paweł nie zrozumiał pytania:
— Jestem Paweł, bratanek stryja.
— Pytam, czem się zajmujesz, z czego żyjesz?
— Z bawełny. Prowadzę handel bawełną.
— I mieszkasz w Anglji?
— Tak, w Londynie.