Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aleś ich wziął — cicho zaśmiał się Jachimowski.
— Nie wyglądało to na bezprawie.
— Cóż znowu. Gadałeś tak, jakbyś był niewątpliwym właścicielem fabryki.
— Tylko, psiakrew, ten Blumkiewicz! — zaklął Zdzisław.
— Co za niedopatrzenie. Gudłaj wszędzie potrafi się wcisnąć, ale Józefa zwymyślam jak psa, że go wpuścił — irytował się Jachimowski.
— Nic nie szkodzi — wzruszył ramionami Paweł — pogadam z nim. Bądźcie wieczorem u matki. Dowidzenia.
Paweł wiedział, że Blumkiewicz jest twardą i sprytną sztuką. To też bynajmniej nie lekceważył rozmowy z nim. Miał początkowo inne plany, inaczej zamierzał zabrać się do stryja Karola, teraz jednak, skoro jego szpicel słyszał na własne uszy tę „mowę tronową“, należało zmienić taktykę.
To też wszedł do gabinetu z miną posępną i ze skulonemi ramionami. Blumkiewicz wstał z krzesła i dość bezczelnym wzrokiem przyglądał mu się badawczo.
— Jest pan zdziwiony, panie Blumkiewicz? — rzucił Paweł ze smutnym uśmiechem.
— Zdziwiony... nie... Nie spodziewałem się, że pan prezes mianuje pana naczelnym dyrektorem...
— Nie wiedział pan wogóle, że przyjechałem?
— O, o tem nietrudno wiedzieć. Gdy tylko pan Zdzisław coś wie, to zaraz wiedzą i inni... Nawet tacy, przed którymi ma być zachowana tajemnica
Paweł zaśmiał się krótko:
— Ma pan rację, Mój braciszek nie odznacza się wstrzemięźliwością języka. Ale tu nie było żadnej tajemnicy.
— Jednak pan prezes...
— Tak. Nie zawiadamiałem stryja Karola wczoraj, gdyż byłem zmęczony po długiej podróży. Dziś