Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W odpowiedzi otrzymałem błagalny list. — Paweł zrobił gest, jakby chciał ten list z kieszeni wydobyć, lecz ciągnął dalej — rzecz szła opornie. Zdołałem wreszcie uzyskać zaniechanie drogi karnej. Ojciec przysłał mi szczegółowe dane dotyczące sytuacji firmy. Otóż ta jest zupełnie zadowalająca, co zaraz wam przedstawię.
Teraz istotnie wydobył z kieszeni plik arkusików, zapisanych znajomem dla wszystkich obecnych pismem pana Wilhelma. Zaczął odczytywać niektóre pozycje i komentarze, poczem, chowając papiery, dodał:
— Jak widzicie firma pożyczkę spłacić może i stoi dobrze. Niestety, nic w niej nie pozostało waszego. Wszystko należy do stryja Karola i do Krzysztofa, nie licząc oczywiście, udziałów Ganta i Jachimowskiego, które pozostały nienaruszone.
Zaległa cisza.
— Jesteśmy nędzarzami — cicho odezwał się Zdzisław i odwrócił głowę, by ukryć łzy.
— I... i niema żadnego ratunku? — drżącym głosem zapytała Halina.
Paweł przez chwilę gryzł wargi w głębokim namyśle.
— Ojciec wiele zepsuł przez swoje samobójstwo — powiedział — ratunek jeszcze był możliwy. Doniosłem mianowicie ojcu, że bank skłania się do poglądu, że będzie mógł pod pewnemi warunkami prolongować pożyczkę. Ostateczną odpowiedź miałem przywieźć sam przed dwoma dniami. Niestety, moje własne interesy zatrzymały mnie po drodze w Hamburgu o dwa dni dłużej. A nerwy ojca nie wytrzymały. Stało się...
— I kiedy należy oczekiwać skandalu? — zapytał Jachimowski.
— Jakiego skandalu?
— No przecież bank, dowiedziawszy się o samobójstwie...