Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jubel, gdy z okien tych zobaczono, jak wsiadali oboje: ona i pan Krzysztof Dalcz!
Zdarzyło się to przy takiej sposobności: o drugiej skończyła rozkładanie do segregatorów raportów warsztatowych, gdy właśnie zadzwonił telefon. Mówiła matka pana Krzysztofa i Marychna, która teraz zawsze załatwiała jego telefony, dowiedziała się, że pan Karol Dalcz gorzej się czuje i prosi syna, by pojechał po lekarza, lub posłał poń samochód. Marychna natychmiast zadzwoniła do narzędziowni, gdzie, jak wiedziała, musiał teraz być pan Krzysztof. Przyszedł natychmiast i powiedział:
— No, skoro pani już skończyła z raportami, odwiozę przy sposobności panią do domu. Gdzie pani mieszka?
— Na Lesznie, proszę pana, ale poco pan będzie się fatygował...
— O? A czy nie myśli pani, że mi to sprawi przyjemność? — spojrzał na nią znacząco.
Zarumieniła się i spuściła oczy. Po chwili siedziała już w samochodzie obok niego. Szofer został, gdyż pan Krzysztof sam chciał prowadzić wóz. Prowadził spokojnie i lekko z tą delikatnością, która cechowała całe jego postępowanie w stosunku do niej. A przecież wiedziała, że umie być szorstki, ba, nawet brutalny. Nie tak dawno, gdy szukała go w hartowni, słyszała na własne uszy, jak „sztorcował“ inżyniera Wońkowskiego. Nawymyślał mu wówczas od choler i powiedział, że taka robota jest do... Tu użył takiego słowa, jakiego nigdyby się po nim nie spodziewała. Poprostu nie pasowało do niego. W ustach innych brzmiałoby także ordynarnie, ale nie raziłoby tak bardzo, jak w jego, takich ładnych i tak subtelnie zarysowanych. Zresztą Marychna nie umiała tego sobie wytłumaczyć, ale zdawało się jej, że to prawie świętokradztwo, chociaż od paru osób słyszała, że pan Krzysztof „nie patyczkuje się i ruga na całego“. Może to jego poza, żeby więcej postrachu wzbudzać w podwładnych,