Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młodszy brat zmierzył go wymownem spojrzeniem:
— Był to jedyny sposób zabezpieczenia Krzysztofowi mojej części przedsiębiorstwa.
Wilhelm nie odpowiedział, a Karol dorzucił prawie szeptem:
— Zanim zostałoby zmarnowane przez twoje dzieci i różnych przybłędów w rodzaju Jachimowskiego czy innych protegowanych twojej pani Józefiny wielkopańskich darmozjadów, próżniaków, kretynów, przez całe to robactwo, które obsiadło twój dom, a które wytrułbym, jak...
Zakaszlał się, pergaminowa twarz pokryła się bladym rumieńcem, w oczach zaszkliły się łzy.
— Uspokój się Karolu — zimno powiedział Wilhelm — niesprawiedliwe zarzuty nie stają się słuszne przez to, że wypowiada się je z nienawiścią.
— Tak?... Niesprawiedliwe?... Bój się Boga, Wil, nie wmawiaj we mnie, że sam siebie umiałeś okłamać! Nie udawaj przede mną! Nawet taki Blumkiewicz widzi, że się tylko męczysz!
— Dajmy spokój twoim przywidzeniom, Karolu. Chciałeś mówić ze mną o Krzysztofie.
Chory sapał przez chwilę i żuł wargi. Opanował się jednak i zaczął mówić:
— Tak. Krzyś skończył budowę maszyn, skończył ze złotym medalem. Z fabryk, w których praktykował, ma najlepsze opinje. Jest zdolny, nawet bardzo zdolny. Dlatego sądzę, że będzie pożyteczny. Sam się zresztą o tem przekonasz. Myślałem nad tem, jakie mu stanowisko powierzyć i postanowiłem, na jego własne życzenie, że zostanie dyrektorem technicznym.
— A cóż zrobimy z inżynierem Wajdlem?
— Cóż? Narazie pozostanie na stanowisku głównego inżyniera. To mu żadnej ujmy nie przyniesie. Przecie dyrekcja techniczna obejmie oprócz jego działu szereg innych, ale o tych szczegółach rozmówisz