Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie wyobrazić jak ciężko jest znosić miesiąc za miesiącem ciągłe niepokoje, jakie sprowadza przedsiewzięcie — rozpoczęte tak, jak nasze, bez potrzebnych funduszów. Nie zapomnę nigdy pierwszych lat mego pobytu w Tuskegee i nocy, przepędzonych bezsennie, gdym się przewracał w łóżku z jednego boku na drugi, trawiony troską o pieniądze. Bo szło nam o to, ażeby przekonać wszystkich, że murzyni zdolni są utworzyć zakład naukowy i wychowawczy i poprowadzić go odpowiednio. Nasze niepowodzenie byłoby blęską dla całej rasy. Wszystko mieliśmy przeciw sobie. Wszyscy uważali, że powodzenie — naturalnie tam, gdzie działają biali — u murzynów będzie czemś niesłychanem. Te wszystkie troski przygniatały nas srodze, z siłą tysiąca funtów na każdy centymetr kwadratowy, jeśli można tak powiedzieć.
Muszę tu nadmienić, że w chwilach trosk i trudności nie zwracałem się nigdy daremnie z prośbą o pomoc czy to do białych, czy murzynów w Tuskegee, otrzymałem od nich zawsze zasiłek według ich możności. Ileż razy — otrzymawszy przekaz na sto dolarów — dzieliłem te pieniądze więcej niż między sześć osób, ażeby uratować dobrą sławę naszej wypłacalności. Najpierwszem mojem staraniem było podtrzymywać kredyt naszej szkoły i nie pochlebiając sobie, mogę przyznać, że udawało się nam to przez te trudne, początkowe lata.
Nie zapomnę nigdy rady, jaką mi dał p. Jerzy W. Campbell, biały, który mnie sprowadził do Tuskegee. Powiedział mi po ojcowsku na samym wstępie:
— Washington! Pamiętaj zawsze, że kredyt — to kapitał.
Raz, kiedy byliśmy w wielkim kłopocie, zwróciłem się do generała Amstronga, przedstawiając mu szczerze położenie. Przysłał bez zawahania czek, którego wysokość równała się wszystkim jego oszczędnościom i nie był to jedyny wypadek przyjścia z po-