Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem? Nie pamiętam — lecz musieli to być ludzie pracy, ludzie wcale niebogaci. Nakarmiono mnie, napojono, a w godzinę potem spałem z całym spokojem w ciepłych pierzynach, które mi usłano na zaimprowizowanem łóżku, złożonym z kanapki i z krzeseł.
Dawno, już dawno, tak spokojnie i smacznie nie spałem, gdy zacny gospodarz obudził mię, mówiąc:
— Żal mi serdecznie pana, lecz muszę go obudzić. Już 8 godzina, trzeba jechać do Cieszanowa, aby się pan zameldował w powiecie Teraz tu jest stan oblężenia i jeżeliby pana znaleźli żandarmi bez meldowania, toby pana od razu Moskalom wydano.
Na taki argument zerwałem się na równe nogi i westchnąłem ciężko na myśl, że po tylu przejściach i niebezpieczeństwach, schroniwszy się już poza doniosłość pazurów wroga, mogę mu być jeszcze wydanym i to przez swoich rodaków.
— Oj! ciężka ty polska dolo!...
Furka zajechała i po rozmiękczonej roztopem drodze pojechałem wraz z mym zacnym opiekunem.
W Cieszanowie zajechaliśmy wprost przed tak zwany „k. k. Bezirksamt“, gdzie zostałem przedstawiony jakiemuś jegomości, w charakterystycznej czapce austryackiej, rozpiętej na trzcinach, z bączkiem czarno-żółtym na froncie.
Czy to był sam pan „Bezirks-Vorstand“, czy jego zastępca, — nie wiem, ale sądząc z wymowy, musiał to być jakiś Precliczek lub Viskoczil.
Spisano ze mną jakiś długi protokół a mój poczciwy opiekun, potwierdziwszy moje zeznania, pożegnał się ze mną.
— A teraz — rzekł do mnie mój pan Viskoczil — poślemy pański protokół, panie Podgórski (tak się bowiem nazywałem) do c. k. starostwa obwodowego