Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

właściciela, odłożył parę romansów francuskich na bok, a posławszy na chwilę kozaków do drugiego pokoju, odezwał się do mnie półgłosem z naciskiem po polsku: „Pan jest Wołowskim!.. po co te książki trzymać?“ A potem znowu narobił hałasu, zabierając owe książkie francuskie, jakoby dowody mej zbrodni.
Huknął tymczasem: „Czaju! pan Wołowski, wódki dla żołnierzy!“
Przetrząśnięto wszystko w całym domu, lecz oprócz romansów, których nie rozumiał nic zbrodniczego nie znalazł. Gospodyni zakrzątnęła się około herbaty, a ja osobiście na żądanie dowódcy, poszedłem do nieznanego lamusu, aby natoczyć wódki i napoić nią żołdactwo.
Przekonałem się wtedy naocznie, że oddział, w którego ręku byliśmy, składał się z 20 mniej więcej kozaków, a dowódcą ich nie był żaden oficer, lecz osławiony inspektor policyi lubelskiej, zaprzaniec, Jackowski, który dla karyery wraz z rodziną carosławie przyjął!
Zdumienie moje i niedowierzanie tem więcej wzrosły, lecz nie tracąc zimnej krwi, grałem dalej rolę gospodarza, upajając Moskali wódką, a popijając herbatę z arakiem z ich dowódcą.
Tymczasem pan inspektor przewracał książki, wymyślał na bunt po moskiewsku, a kozacy jego przetrząsali wszystko w kuchni i na folwarku. — Była chwila iż kozaka, stojącego przy drzwiach, wysłał pod jakimś pretekstem, a do mnie półgłosem, odsuwając książki, które mu się wydały podejrzane, odezwał się po polsku: „schować to“.
Ranek już się zbliżał, jak żołdaków jego, improwizowany pan Wołowski, wraz z gospodynią poili