Przejdź do zawartości

Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ranny wpadł w ręce Moskali, a dziś prawdopodobnie już jest stracony! To fałsz, to oszustwo, podszywać się pod nazwisko dzielnego a nieszczęśliwego dowódcy, a bandytyzmem jest nakładać kontrybucye w pieniądzach i w naturze na obywateli kraju a w razie odmowy bić ich, katować i grozić szubienicą! To zbrodnia, używać do tego blankietów, któreś skradł zapewne swemu dowódcy!
— Zapominasz obywatelu, — przerwał bandyta — że ja z całem twojem pełnomocnem komisarstwem mógłbym cię tu kazać powiesić!
— Wiem o tem dobrze — odrzekł młodzieniec — i zaprawdę mówię ci, że możesz to uczynić, lecz jutro już cię nie będzie! Uczyń to jednak, bo przysięgam ci, że jeżeli w trzech dniach ty, z twoimi siedmioma bandytami, nie złożysz broni i nie udasz się do oddziału narodowego, według mych wskazówek, to rozprawi się z wami sąd wojenny!
Opryszek zmiękł i stał się uprzejmiejszym dla gościa, lecz nie dał się nakłonić, ani do wydania blankietów Szydłowskiego, ani do złożenia broni i wejścia do oddziału powstańczego.
Na odjezdnem zastępcy Rządu, rzekł z ironią do niego:
— No, obywatelu, komisarzu, nie radzę ci abyś tu kiedyś więcej przyjechał!
Na to komisarz już z bryczki powtórzył swe trzydniowe ultimatum.
A wicher wył ponuro i sosny szumiały przy akompaniamencie złowrogiego krakania kruków!


∗                         ∗

W tydzień potem, w wielkim, sosnowym borze, w okolicy Kurowa, około młyna, turkoczącego nad