Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

turalnie zgodziłem się na to, zajechała kryta kareta, zaprzężona w cztery konie i sama pani S. wraz ze mną do niej wsiadła.
Dała ona znak i wąsaty Maciej (o ile sobie przypominam) — zaciął konie. — Jechaliśmy bocznemi drogami, z jaką milę i wszystko było dobrze.
Pani S. była trochę zaniepokojoną, lecz opowiadała mi, że mię do jakiegoś Lutomyśla (jeżeli się nie mylę) zawiezie.
Gdyśmy wyjechali na gościniec, dało się słyszeć kilka strzałów z poblizkich wzgórz okrytych gaikami.
Pani S. się przelękła, a Maciej z kozła coś o Moskalach zagadał. Za chwilę zatrzymał konie, twierdząc: że gdzieś na wzgórzu widzi kozaków, plądrujących w lasku a pani S. prosiła mię, abym wysiadł dla sprawdzenia tego, czego, jako krótkowidz, sprawdzić nie mogłem.
Zaledwiem wysiadł, gdy drzwiczki karety się zatrzasnęły, a głos pani S. dał się słyszeć rozkazująco: „Macieju zawracaj!!...“
I trzask z bicza się rozległ, kareta zawróciła w galopie, a ja nie mogąc wiele widzieć i nie znając wcale okolicy, zostałem z moją konfederatką na środku gościńca!........

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Już potem pani S. nigdy nie widziałem, lecz przypuszczam, iż sumienie jej nieraz wyrzucało ten czyn, małoduszny popełniony pod wpływem strachu, a może w jej snach budził ją czasami widok, kołyszącego się na szubienicy powstańca, którego ona z tchórzostwa wrogom oddała!!
Otóż dla uspokojenia wyrzutów sumienia pani S. dodam, iż Bóg inaczej zrządził: Moskale (jeżeli