Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A jednak szedł on dalej z rozpaczą w duszy..
— Taka to jest nasza polska waleczność o której pieśń nuci?! — To dosyć jest małego rotowego ognia i kilkunastu trupów, abyśmy z atakujących poszli w rozsypkę! Inni zginęli, polegli; — Juliusz padł pod lasem od pierwszego strzału, ukrytego nieprzyjaciela, — Józef — ten obok mnie, gdyśmy zaledwie kilkanaście kroków w głąb lasu ubiegli z kosami do ataku! — zawołał hurra!... i w połowie wyrazu głos jego i życie przecięte zostały!...
Oni zginęli!.. a ja zostałem a przecież razem daliśmy sobie słowo: „zwyciężyć, lub zginąć, a nigdy żywcem w ręce wroga!“...
Oni tu pozostali na polu walki a ja pociągnięty ogólną paniką, jestem sam okryty niesławą!...
Celuj więc dobrze, głupi kozaku, którego nie widzę i zabierz to życie, które jest mi tylko ciężarem i hańbą!...
A jednak oni padli tuż obok mnie i też same moskiewskie kule, które we mnie trafić mogły, nie dotknęły mnie, tak jak i setki innych świstających około mych uszów, przez cały las. A potem na owej polance, gdyśmy z kosami wypadli, ten zabójczy ogień rotowy, grzechoczący, jak groch po przetaku, nietylko mnie, ale nas wszystkich mógł był położyć!
Inaczej się jednak stało, cofnęliśmy się w nieładzie do lasu, panika objęła wszystkich, tak że haniebnie pierzchnęliśmy z pola walki!......

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Takie i tym podobne myśli o hańbie i wstydzie ogólnym i osobistym tłoczyły się bezładnie do głowy powstańca a ręka jego ściskała kurczowo rękojeść małej dwururnej krucicy, która mu wraz z nożem-sztyletem za pasem, jako jedyna broń pozostała.