Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się za drzewami mierzyli ze swych fuzyjek, do niewidzialnych dla mnie Moskali. Słońce wtedy w całej pełni oświecało horyzont.
Major Ulatowski zakomenderował: „kosynierzy naprzód, hurra!“ i z tym okrzykiem puściliśmy się kupą do lasu. Moskale widocznie się cofali, odstrzeliwając się, bo kule świstały, — a ledwie ubiegliśmy kilka kroków, gdy padł obok mnie przyjaciel mój, Józef Stępowski.
Huragan, jak lawina, porwał mnie z sobą i nie miałem nawet na tyle czasu, aby się zastanowić, że może mój przyjaciel potrzebował pomocy. Biegliśmy jak wicher, przez długi szmat lasu a tu ani dopaść, ani zobaczyć wroga, którego obecność wskazywały tylko nieregularne strzały.
Pędem i nieforemną kupą wypadliśmy na polankę, ubiegliśmy tak ze sześćdziesiąt kroków, gdy nagle jak grzmot, powitał nas rotowy ogień, wysyłany do nas przez szeregi, które w moich oczach jak krzaki wyglądały, kilkunastu się zwinęło i padło, innych ogarnęła panika, której nawet groza pałaszy i rewolwerów oñcerskich powstrzymać nie mogła. Znaleźliśmy się znowu w lesie, rozpoczęto odwrót, który zamienił się prawie w ucieczkę. Gdyby nie przytomność Mielęckiego, który z kawaleryą w tej chwili Moskali z boku zaatakował, mogli byli nas wystrzelać co do nogi.
Rezultatem tej utarczki było, iż Mielęcki z oddziałem, do połowy zmniejszonym znalazł się tego dnia w lasach Śleszyńskich. Na polu bitwy pogrzebano nazajutrz 18 powstańców, obdartych i strasznie poranionych, a w okolicznych dworach znalazło się kilkunastu rannych. Ja ocknąłem się nazajutrz we wsi Katarzynie, Moskale stracili swego dowódcę, kapitana Jan-