Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu z domu przyniosą. Cóż bo robić w rezultacie, skoro się już obejrzało wszystkie tabliczki nad łóżkami i napatrzyło do syta na kolegów równie znudzonych i nieszczęśliwych? Niekiedy taka człowieka napada rozpacz, że w kłótni szuka ulgi; biłby się nawet, albo recepty zapisywał, gdyby mu pozwolono.
Z tych powodów bardzo mi się podobał umieszczony w Echu projekt pana Ludwika Wolberga, stud. medycyny, aby zakładać biblioteczki szpitalne. Cóż chcecie, to ładna myśl! Książek starych każdy ma poddostatkiem, kalendarzy też, pism z lat dawniejszych także nie brak. Myślę, że gdyby kto szachy i warcaby rekonwalescentom podarował, zrobiłby również miłosierny uczynek.
W Lublinie biblioteczki szpitalne już istnieją, w Petersburgu krzątają się około ich utworzenia. Dajcie więc kto co może, choćby elementarz Promyka, któż bowiem zgadnie, czy niejednemu z prostaczków w czasie długiej rekonwalescencyi nie przyjdzie ochota zaznajomić się z abecadłem?
Radziłbym nawet niezbyt ociągać się z tą sprawą. Nam tu na świeżem powietrzu jest dobrze: mamy teatry, odczyty, katarynki, dorożki i wreszcie drugą edycyę broszury: „Niemcy, Żydzi i My,“ a tam nic i nic. To też biedni ludzie tęsknią i chorują dłużej, pogrążeni we własnych smutnych myślach, wśród jeszcze mniej wesołego towarzystwa. Trzeba przecie mieć litość nad chudziakami, których całą winą jest chyba to, że nie pomarli dość szybko.
A propos książek: