Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trawiata ostatnim razem udała się wcale nieźle, wobec licznie zgromadzonej publiczności. Dostrzegliśmy aż ośm lóż zajętych, z których pięć tylko zapełniała dyrekcya teatrów, tudzież matki i ciotki czuwające nad moralnością córek i siostrzenic swoich, wydanych na łup baletowi.
Obsadzenie ról nie pozostawia nic do życzenia.
Violetta n. p. jest prześliczna i dobrze ubrana; wchodzi na scenę z wdziękiem księżnej, choć w akcyi stara się naśladować warszawskie modystki. Przez trzy akty tak dalece nie oszczędza piersi, że słuchacz czuje, iż osoba ta musi skończyć na suchoty w akcie czwartym, podczas którego śpiewa z takiem znowu przejęciem, żegna świat z taką boleścią, że każdy z obecnych mimowoli szepcze w duchu modlitwę o śmierć szczęśliwą, a prędką.
Alfred jest młodzieńcem miłym, choć trzyma się nieco pochyło. Nosi ubiór ładny i włosy rozdzielone na dwie części równe. O głosie nie możemy nic powiedzieć, ponieważ śpiewał tylko dla dystyngowanych rzędów krzeseł, wcale nie tak, jak awanturnik Filleborn, którego nawet na paradyzie było pełno.
M. Germont jest wzorowym człowiekiem, wielkiej cnoty i nieskazitelnych obyczajów. Unikając zgorszenia, nie ukazał się podczas drugiego aktu, zapewne dlatego, aby nie splamić się przestąpieniem progu w mieszkaniu kobiety tak lekkomyślnej. W dwu ostatnich aktach: nietaktowny postępek syna i choroba Violetty wzruszyły go tak dalece,