Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O złodzieje nasi! jakaż to szkoda, że wy mnie czytać nie możecie, lecz... któż wie? Może ten szczęśliwy numer wpadnie któremu z was w ręce, a może w dodatku trafi na chwilę układania planiku...
Pogadajmy więc.
Kochany panie! my dwaj jesteśmy ludzie przyzwoici; ty mnie nie okradniesz, bobyś sobie przez całe życie podobnego głupstwa nie darował, a ja cię nie oskarżę, bo nie będę miał powodu. Rozmówmy się zatem po przyjacielsku.
Cztery ruble dla takiego człowieka jak pan, to trochę za mało; odtrąciwszy rs. 3 kop. 60 na obiad w taniej kuchni, uważasz pan: w taniej kuchni pozostanie ci zaledwie 69 kop. na śniadanie, kolacyę, światło, opał, teatr i inne rozkosze życia. No, pomyśl pan sam, czy warto pracować dla takiej drobnostki?...
Powiesz: ja nie... biorę z potrzeby, ale tak sobie... dla własnej przyjemności, dla wrażeń...
Drogi przyjacielu! gdybyś też wiedział: jak niewyrozumiałym i upartym jest ten świat, wśród którego obaj żyjemy. Ja ci uwierzę, przypuszczam, że ktoś drugi i trzeci; ale ogół, ten ogół, o którego opinię nam chodzi!... Ten ogół zaliczy cię bez żadnej apelacyi do rzędu istot poziomych, które nigdy nie siedziały podczas przedstawienia w krzesłach, nigdy nie kosztowały kropelki wina i nie miały sposobności ani prawa kłaniać się dystyngowanym osobom.
Co za rozczarowanie, co za poniżenie!