Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żaden z nich jednak nie wie istotnego powodu, choć ja go domyślam się. Nie dałaś, bo... nie masz ani grosza!
Wszyscy odeszli, tyś została.
Z hotelu Rzymskiego dolatuje zapach mięsa, który przypomina ci, żeś go już od dwudziestu czterech godzin nie jadła.
Młody kancelista znikł w swem biurze, woźni poszli do swych żon i dzieci, konie do stajni, a ty jeszcze stoisz, bo nie masz iść dokąd. Żadne drzwi nie otworzą się przed tobą, nikt cię nie powita, bo nietylko w Warszawie, ale nawet na świecie całym nie masz nikogo... nikogo!...
Czy rozumiesz, panno Zofio, taką sytuacyę?
A teraz wyobraź sobie, że nie tylko nie masz złamanego grosza przy duszy, nie tylko nie masz znajomych w mieście, nie tylko jesteś głodna, ale i ciężko chora. O kilkadziesiąt mil stąd są ludzie dobrzy, którzy poradzili ci, abyś się leczyła, powiedzieli ci, że Warszawa to matka ubogich, dali ci nawet listy do osób wpływowych i ty z listami owemi, sprzedawszy ostatnią sukienkę, wyjechałaś tu szukać naprzód zdrowia a potem pracy.
Czy ty rozumiesz to panno Zofio?...
W tej samej chwili, kiedy współwędrowcy twoi odpoczywają na kanapach i łóżkach, lub nabierają sił przy dobrze zastawionym obiedzie, ty ruszasz szukać nieznanych protektorów. Nogi ci mdleją, głowa cięży, ale iść musisz, bo wieczór już niedaleko.
Weszłaś do jednego domu.
— Czy tu mieszka hrabina X.