Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szawie Towarzystwa opieki nad zwierzętami, choć dziś z wielką goryczą wyznać musimy, że nadzieje nasze srodze zawiedzione zostały.
„O ile wiemy, Towarzystwo miewa odczyty o potrzebie szanowania zwierząt, wydaje nawet wzory kaligraficzne w tym duchu napisane i ściąga od swych członków bardzo regularnie składki. Ale czy robi co dla nas? wątpię.
„Wszystkie sympatye Towarzystwa jak dotychczas przynajmniej, skierowane są ku wołom i cielętom, to jest tym z jego pupilów, którzy dostarczają zrazów, befsztyków, wątróbek, kotletów i t. d. My zaś, psy, jesteśmy najzupełniej przez nogę traktowani, jeżeli nawet nie krzywdzeni.
„Cóż się bowiem poprawiło w naszej doli? Nic!
„Ludzie biją nas tak dobrze, jak i dawniej, — koty wyrządzają nam impertynencye jak dawniej, pchły gryzą nas jak dawniej, czyściciele łapią nas i zabijają częściej niż kiedykolwiek, — a co jest najbardziej oburzającem ze wszystkiego, prasa poczyna nas systematycznie prześladować, codzień donosząc, że ten lub ów, że taki lub owaki wściekł się i został oddany pod weterynaryjny dozór.
„Słowem, wyszliśmy na opiece tak, jak Zabłocki na mydle.
„Wobec faktów podobnych, nie pozostaje nam nic innego, jak z głębi piersi zawołać: moi panowie! zostawcie nas już w spokoju... Obiecujecie nam miski z wodą i nowe kagańce?... A dyabli nam po wodzie i miskach, jeżeli gęby będziemy mieć zamknięte?...