Strona:Bolesław Prus-Przygody Stasia.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wzgórze miało ze dwieście kroków wzwyż i było dość przykre. Skutkiem tego, Szarakowej przyszła myśl ulżyć sobie na koszt konia. Nie zastanawiając się długo, zaczepiła dyszelek wózka o oś biedki.
Plan był cudowny; zahaczony dyszelek trzymał się doskonale, wózek ze Stasiem jechał jeszcze lepiej, a kobiecina przynajmniej odetchnęła. Byle na szczyt!...
Sama szła ztyłu wózka i, ulegając głosowi znużenia, mocno, obiema rękoma oparła się na krawędzi. Było jej znakomicie lżej, tak lekko, że chętnie przeszłaby tym sposobem nawet dwa razy dłuższą drogę, niż z domu do młyna. Ale cóż, kiedy na tym świecie zadowolenia ludzkie trwają bardzo krótko!... Już przechali połowę wysokości pagórka... Już tylko z pięćdziesiąt kroków do szczytu... Bóg ci zapłać, koniku, żeś nas tu wciągnął!... Pora odpiąć wózek od biedki...
Nagle koń ruszył kłusem i biedka, za nią wózek, a w nim Staś — zjechali nadół!...
Szarakowa skamieniała. Nim zdążyła krzyknąć: «Stójcie!» — już biedka sędziego i wózek Stasia były na dole.
— Ratunku! — jęknęła kobieta, puszczając się z rozpostartemi rękoma na dół.
Jak błyskawica przemknęła jej myśl, że o byle kamień przewrócić się może wózek...
Ale wózek płynął w piasku jak w puchu, małe kółka kręciły się i chwiały, jak szalone, Stasiowi zaś szybka jazda sprawiała niezmierne zadowolenie... Sędzia, nie wiedzący o niczem, był niemniej wesół,