Przejdź do zawartości

Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bez śladów jednak uniżoności. Gdyśmy już odchodzili, odprowadził nas do ogrodzenia szałasów, nie narzucając się nikomu, lecz się krokiem dalej nie ruszył, mimo naszych nawoływań i perswazyi.
Gdyby się dało na język ludzki przełożyć mowę jego oczu, toby ona z pewnością tak wyglądała:
„Bądźcie zdrowi dobrzy ludzie, dobrzeście zrobili, żeście tu przyszli po swobodę; ja nie mogę z wami, bo muszę pilnować szałasów“.

Słońce wschodziło i dzień się zapowiadał pogodny, gdyśmy weszli w kocioł między Pietroszem, a Pietrosulem, skąd ruszyły się właśnie tam nocujące mgły, a tocząc się zwolna ku zachodnim szczerbom grani, odsłoniły zbocza, porosłe z rzadka kosówką i wyścielone do zbytku barwnem kwieciem.
Królował tu pełnik kulisty (Trollius europaeus) o żółtym soczystym kwiecie, podobnym do małej główki kapusty, a tam gdzie glebę przedzierał kamień, przytulony do niego, patrzał na świat rojnik górski (Sempervivum montanum) wtuliwszy pełny czerwony kwiat głęboko w kołnierz gęstych, krótkich, a mięsistych liści. Wyglądał, jakby mu było wiecznie zimno. Wyżej przybyły jeszcze do gromady rozmaitego rodzaju pięciorniki (Potentilla) jaskrom podobne i fioletowe o czerwonym środku, zie-

76