Przejdź do zawartości

Strona:Bolesław Błażek - Wakacye pod namiotami.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łami, tu wykrot zagrodził drogę, tam znowu wał ziemny oślizły i nagi.
Puszcza zaczęła się bronić na prawdę.
Nagle usłyszeliśmy najwyraźniej z daleka, bardzo z daleka, coś jakby ryk bydła. Nie spostrzegłem się nawet, jak ja i wszyscy zboczyliśmy czemprędzej w tym kierunku. Natrafiamy na głęboki jar, już na dnie ciemny zupełnie, a za nim las i las bez końca. Kręcimy się nad nim jakiś czas tu i tam, niewiem dlaczego. Nic już jednak nie przerwało ciszy,
Spostrzegłem, że idziemy w wyraźnych zygzakach już bez kierunku. Daję czemprędzej sygnał: „stać“. Poznałem co to jest... To była gorączka jak najszybszego wydobycia się z matni, wywołana już nie zniecierpliwieniem tylko, lecz świadomością mierzenia się z jakąś niewidzialną siłą, którą się czuło wokół.
Jeszcze chwila, a musielibyśmy stracić swój kierunek, zwłaszcza wobec coraz gęstszego mroku. Co zaś potem?
....A głos bydła?
Podobno tonącym żeglarzom ukazują się zdala piękne, zielone wyspy....
Puszcza broniła się zajadle.
Kazałem stanąć w tyralierkę tak, aby jeden widział drugiego jeszcze i w ten sposób niby olbrzy-

72